Cholercia, ale mi się przykro zrobiło. Wziąłem od siostry nie do końca zapisany zeszyt szkolny sprzed dwóch lat, bo przecież szkoda wyrzucać, a czyste kartki mi się przydadzą na krotochwile z matmy. Kartkując w poszukiwaniu jednego szkicu rozwiązania, który tam zamieściłem, trafiłem przypadkiem na początek zeszytu, a tam drzewo genealogiczne naszej rodziny beze mnie.
Nawet rodzina mnie nienawidzi, takie są fakty.
Facts don't care about your feelings, tak jak Pan Shapiro powiedział.
Dodano po 13 minutach 22 sekundach:
@krl: przeczytałem, całkiem ciekawy artykuł. Podzielę się jednak takim odczuciem, że odstręcza mnie duma z czegoś, co nie zależało od nas (na przykład z pochodzenia – no błagam, duma z herbu, KEKW – czy orientacji seksualnej). Mogę to jeszcze zrozumieć w przypadku pewnych mniejszości, które były niegdyś uciskane i przedstawiane jako gorsze, jak czarni w USA (u nich ta duma może mieć znaczenie terapeutyczne, równoważyć wdrukowywane przez społeczeństwo absurdalne poczucie niższości), natomiast nie zauważyłem w Polsce tendencji do wyszydzania ludzi za chłopskie pochodzenie (może dlatego, że jest ono udziałem pewnie 90% populacji), więc w tym kontekście dumę z chłopskich korzeni uznałbym za równie absurdalną, co budowanie dumy z korzeni szlacheckich. Aczkolwiek to jedna sprawa, zupełnie inna to słuszne stwierdzenie, że nasza historia koncentruje się na szlachcie i ew. duchowieństwie, co w pewien sposób zubaża spojrzenie na nią (aczkolwiek wydaje mi się, że to nie dotyczy tylko Polski).
NB ja bym jednak oddzielił ideę związków partnerskich (która jest dla mnie kwestią równości wobec prawa) od pomysłu dochodu podstawowego (który, uważam, jest w dalszej perspektywie nieunikniony, jeśli nie chcemy skazać części ludzi na życie w skrajnym ubóstwie – automatyzacja spowoduje wyparcie pewnych zawodów, do których wykonywania nie potrzeba zaawansowanych kwalifikacji – ale w żadnym razie nie jest dla mnie kwestią „czegoś, co się należy": nie uważam, żeby życie na koszt innych było do końca etyczne, po prostu już takie rozwiązanie postrzegam jako mniejsze zło niż śmierć głodowa lub potencjalna rewolucja – a tutaj wybrzmiało to tak, jakby dochód podstawowy był kwestią praw człowieka i rozwoju świadomości; ostatnio właśnie pisałem o niebezpieczeństwach i paradoksach, jakie pojawiają się, gdy za bardzo rozszerzymy i rozmyjemy kategorię praw człowieka).
Dodano po 9 minutach 41 sekundach:
Właściwie nie mam pomysłu na to, jak odtworzyć czy przywrócić pamięci życie polskiego chłopstwa; w przekazach ustnych to już zanika, książki, które to poruszają (Reymont, ty…) są zwykle przestarzałe i nie przyciągają uwagi młodych (z Reymonta najlepsza jest
Ziemia obiecana, nie żebym zdołał całą przeczytać, ale na podstawie tego dzieła nakręcono znakomity film, heh), skanseny raczej nie przyciągają zbyt szerokiej publiki, a wiarygodnych źródeł nie jest tak dużo. Czy to nie jest praktycznie zawsze tak, że to, co znamy jako „historię" to dzieje elit (niżej schodzi najwyżej archeologia i w bardzo ogólnym zarysie pewne gałęzie socjologii), a ludzie z gminu przebijają się do niej tylko, gdy mają jakieś wyjątkowe zdolności, które pozwalają na awans społeczny, ewentualnie dokonują jakiegoś ważnego czynu (typu zabicie papieża, a nie, to się nie udało)? Nie znaczy, że tak powinno być, ale nie dostrzegam sensownej koncepcji zmiany.